piątek, 19 sierpnia 2016

#12 Światło, którego nie widać - Anthony Doerr

 
Tytuł: Światło, którego nie widać
Autor: Anthony Doerr
Gatunek: Literatura współczesna
Wydawnictwo: Czarna Owca








Do „Światła, którego nie widać" byłam nastawiona bardzo pozytywnie. Gdy był na tę książkę bum, nie spotkałam się z żadną negatywną opinią, ponadto Anthony Doerr dostał za nią Pulitzera, więc nie mogła być zła. Zachęcona tą całą otoczką, sięgnęłam po nią i ja. I tak tkwiłam z nią (bądź "w niej") przez osiem miesięcy.

Fabuła kręci się wokół dwojga dzieci - Francuzki Marie-Laure, która traci wzrok oraz mieszkającego w sierocińcu razem z siostrą Niemca - Wernera. Bohaterowie już przez sam fakt swojej sytuacji życiowej nie mają łatwego i przeciętnego dzieciństwa, jednak nadchodząca, a później panująca już wojna, niemal całkowicie im je odbiera. Dzieci muszą odnaleźć się w zupełnie nowym miejscu czy nawet w zupełnie nowej dla siebie roli.

Zacznę od formy, w jaki została napisana książka. Bardzo mnie zdziwiło, że gdy wróciłam do książki po przerwie trwającej kilka miesięcy, sporo postaci pamiętałam (a z kojarzeniem bohaterów zdarza mi się mieć problemy..), a nawet wiedziałam, jaką rolę odgrywają w fabule. Jest to duży plus, ponieważ oznacza, że w historii nie ma postaci pojawiających się przypadkiem. Stanowi to istotny szczegół, ponieważ sama akcja książki jest mocno pomieszana. „Światło, którego nie widać" podzielone jest na trzynaście rozdziałów, które nie są uporządkowane chronologicznie. Autor w co drugim rozdziale opisuje wydarzenia z roku 1944, przeplatając je akcją z lat wcześniejszych. Ponadto podrozdziały również są zmiksowane - naprzemiennie dotyczą Wernera i Marie-Laure, a czasem też wątków innych bohaterów. Przez to, że podrozdziały mają raptem po kilka stron, nie mogłam wsiąknąć w akcję, bo zanim zdążyłam to zrobić, autor zabierał mnie dosłownie na chwilę do świata drugiego bohatera. Nie pozwalał mi to skupić się na tym, co się dzieje, co mocno mnie męczyło i zniechęcało do dalszego czytania.

Ok, a czy jest coś, co podobało mi się w tej książce? Otóż tak. Pokłon dla Anthonego Doerra za to, że w tych krótkich chwilach obcowania z bohaterami można było poczuć ich sytuacje, emocje. Przykładowo, gdy poznajemy świat z perspektywy niewidomej Marie-Laure, to rzeczywiście nie doświadczymy go wzrokiem, jednak doskonale jest on wyrażony percepcją innych zmysłów.
Paradoksalnie, za plus uważam też brak chronologii, jednak doceniłabym ten fakt bardziej, gdybym przed lekturą „Światła, którego nie widać" spotkała się z zaleceniem zwracania uwagi na daty widniejących przy poszczególnych rozdziałach. Myślę, że wtedy nie czułabym się wtedy aż tak zagubiona w akcji i chociaż starałabym się zapamiętać, na czym tak właściwie skończył się dany rozdział, a nie szukała związku między nim a serwowanym za chwilę skokiem w inny okres wydarzeń.

Wiem, że za jakiś czas będę chciała wrócić do tej książki, bo już wiem, na co zwrócić uwagę w czasie jej lektury. Wydaje mi się, że teraz nie przyjęłam wszystkiego, co Anthony Doerr chciał mi w przez nią pokazać.

1 komentarz:

  1. Na pewno skuszę się na tę powieść, bo swego czasu było o niej naprawdę głośno w blogosferze :)

    OdpowiedzUsuń